Choroba syna tak bardzo nas zaskoczyła! Był aktywny, towarzyski, zaliczał egzaminy na studiach, udzielał się w organizacjach społecznych. Po kilku bardzo stresujących sytuacjach pojawił się u niego duży niepokój, brak snu, odseparował się od nas, zaczął się bardzo obwiniać o to, że nie realizuje zadań, do których wcześniej się zobowiązał, a nie realizował ich, bo nie dawał rady, nie był w stanie. Po tygodniu takiego napięcia umówiliśmy go na wizytę do lekarza w przychodni. Wizyta jednak nie odbyła się, ponieważ po próbie samobójczej trafił do szpitala. W szpitalu rozpoznano u niego psychozę, miał urojenia winy
i kary, nadmierne, nieadekwatne do sytuacji obwinianie się. Wydawało się, że po kilku, może kilkunastu dniach wróci do domu, że to tylko epizod psychotyczny, bo na początku dobrze zareagował na leki, był w coraz lepszej formie. Jednak będąc w domu na przepustce nastąpiło pogorszenie, kolejna próba samobójcza, a na skutek tego zwiększenie dawki leków. Lekarze w diagnozie zaczęli skłaniać się do tego, że jest to schizofrenia. Jako rodzice byliśmy w szoku, zmartwieni chorobą syna, bardzo chcieliśmy mu pomóc, dużo rozmawialiśmy
z lekarzami, pytaliśmy o możliwości leczenia, byliśmy bardzo zmobilizowani i dociekliwi. Pani doktor prowadząca poinformowała nas, że leczenie polega na przyjmowaniu leków. Jeśli natomiast chcielibyśmy, aby syn korzystał również z terapii, to warto po jego wyjściu ze szpitala poszukać ośrodka, w którym terapeuci pracują w zespole z lekarzami. Stan psychiczny syna cały czas był niestabilny, po kolejnych zmianach leków, co kilka tygodni mieliśmy nadzieję, że wreszcie opuści szpital, ale po chwilowych polepszeniach, następowały pogorszenia, powracały tendencje i myśli samobójcze.
Nasz niepokój o niego był coraz większy. Zaczęliśmy szukać prywatnego ośrodka, aby mógł korzystać z leczenia zaraz po wyjściu ze szpitala. Znaleźliśmy Salus Pro Domo, który na pierwszym miejscu w swojej ofercie ma diagnozę i leczenie schizofrenii i zaburzeń schizofrenicznych. Zaszliśmy tam tak po prostu z ulicy, żeby się zorientować, zobaczyć to miejsce. Po krótkim przedstawieniu naszej sytuacji w recepcji, zostaliśmy poproszeni na dłuższą rozmowę z panią psycholog, która jak się potem okazało jest dyrektorką tego ośrodka. To pierwsze spotkanie z panią Lucyną Muraszkiewicz zapamiętamy na długo, dla nas było wyjątkowe! Zostaliśmy wysłuchani, zrozumieni, czuliśmy, że rozmawiamy z kimś kto wie o jakiej chorobie mówi, a jednocześnie traktuje ją zupełnie „normalnie”. Wtedy uwolniliśmy się też od nerwowego oczekiwania na ostateczną diagnozę, zrozumieliśmy, że niezależnie od tego, czy będzie to schizofrenia czy pojedynczy epizod psychotyczny, na ten moment niezależnie od diagnozy, leczenie jest to samo. Zaczęliśmy mieć nadzieję na to, że przy obecnym rozwoju medycyny, syn będzie w stanie wrócić do swojego dawnego życia sprzed kryzysu. Po tym spotkaniu poszliśmy na kawę, po raz pierwszy odkąd zachorował byliśmy w stanie pomyśleć o czymś przyjemnym, śmiać się i żartować. Po rozmowie z panią Muraszkiewicz upewniliśmy się też w przekonaniu, które zaczęliśmy mieć już wcześniej wbrew temu, co mówili lekarze w szpitalu, a mianowicie, że w powracaniu syna do zdrowia przyjmowanie leków nie jest wystarczające, że ważna jest rozmowa z nim tak, aby lepiej rozumiał siebie i sytuację w której się znalazł.
Syn zgodził się na spotkania z terapeutką, będąc jeszcze w szpitalu. Pani Żaneta Ryszawa spotykała się z nim regularnie, w szpitalu było to towarzyszenie w trudnych przeżyciach, pomoc w nazywaniu objawów i zachęcanie do informowania o nich lekarzy. Pobyt w szpitalu przedłużał się, kolejne leki nie dawały pożądanych efektów, urojenia nadal się utrzymywały a syn był coraz bardziej załamany i zniecierpliwiony. Nie wiem, jak dalibyśmy radę przeżyć ten czas bez pani Żanety… Jej doświadczenie, wiedza o chorobie, znajomość szpitalnych realiów, a przede wszystkim ciepło, życzliwość, troska i prawdziwa obecność, którą czuliśmy o każdej porze sprawiały, że nie traciliśmy nadziei. Syn ostatecznie wyszedł ze szpitala po trzech miesiącach. Początki w domu również nie były łatwe, był depresyjny, mówił, że nic go nie cieszy, trzeba było uczyć się życia na nowo. Nie wyobrażam sobie jak poradzilibyśmy sobie wówczas, gdybyśmy wcześniej nie trafili do Salus Pro Domo. Bezpośrednio po wyjściu ze szpitala syn został objęty kompleksową pomocą, pełna koncentracja na nim psychologa, lekarza, terapeuty. Pani doktor Jabłońska po uważnym wniknięciu w sytuację syna, zleciła przyjmowanie dodatkowego leku, uwzględniając jego depresyjny stan. Na początek również pogłębiony wywiad psychologiczny, diagnoza jego cech osobowych a także psychoedukacja, bardzo ważne spotkania całej naszej rodziny, abyśmy wszyscy lepiej zrozumieli chorobę i potrafili rozpoznawać jej objawy. Pani Muraszkiewicz w prosty i jasny sposób potrafiła nazwać to, czego syn doświadczał, wzbudziła w nim duże zaufanie.
Mijają właśnie dwa miesiące odkąd syn jest w domu, bierze leki, dwa razy w tygodniu ma sesję terapeutyczną, minęły urojenia, wreszcie przestał się aż tak zamartwiać, powoli wraca chęć do życia i dawne poczucie humoru, podejmuje różne aktywności, planuje powrót na studia. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy o kryzysie, który przeżył, uśmiechając się, stwierdził, że gdyby nie ta cała sytuacja, nigdy nie spotkałby pani Żanety…J
Bardzo dziękujemy za pomoc – pani Żanecie Ryszawie, pani Lucynie Muraszkiewicz, pani doktor Annie Jabłońskiej – za zaangażowanie, czas i serce!
Rodzice